Recenzje_

×

Rafał Blechacz w Herbst Theater

San Francisco

Był to jego drugi występ w San Francisco, więc w internecie zaroiło się od informacji potwierdzających podekscytowanie i oczekiwania w związku z tym wydarzeniem. Na Facebooku ludzie dokonujący wpisów odliczali dni do jego recitalu. W statusach internautów ciągle pojawiało się jego nazwisko, a młodzi pianiści byli zachwyceni, zwłaszcza, że od czasu jego ostatniego występu w San Francisco minęły już trzy lata.

(…) Mimo że z największą niecierpliwością oczekiwałam drugiej części programu, pierwsza połowa natychmiast zwróciła moją uwagę, gdyż okazała się ona równie znakomita i elektryzująca jak druga.

(…) Twarze publiczności zaczynają promienieć już w momencie, kiedy się pojawia i podchodzi do fortepianu. Jego prezencja sceniczna jest bardzo bezpośrednia i prostolinijna. Blechacz otworzył program wieczoru prezentacją Dziewięciu Wariacji Mozarta na temat Lison dormait, K. 264

(…) Nie można sobie nawet wyobrazić bardziej urzekającej i zachwycającej prezentacji tego dzieła Mozarta. Emocje, które zostały przekazane w trakcie wariacji, były absolutnie przejmujące, a każdy moment był wypełniony fantastycznymi szczegółami. Blechaczowi udało się pokazać, że dzięki prostocie można wiele zyskać. Jego naturalny sposób kształtowania melodii, jak również związek, jaki udało mu się stworzyć pomiędzy frazami, dodały występowi ogromnego wdzięku. Oczywiście jego naturalna sympatia do Mozarta szła w parze z jego upodobaniem do Chopina.

(…) W utworze L’isle joyeuse Debussy’ego delikatne odcienie kolorów stworzone przez Blechacza były niczym balsam dla naszych uszu, co kolejny raz dowiodło finezji przejawiającej się w jego umiejętnościach pianistycznych. Ani jedna nuta nie została sfałszowana, a wyrazistość muzyki zapierała dech w piersiach. Oprócz swojej mistrzowskiej perfekcji technicznej i muzycznej dowiódł on, że czasami tym, czego potrzebuje utwór jest prosta naturalna gra. Jedną z cech charakterystycznych Blechacza, którą ujawniło wykonanie Mozarta i Debussy’ego, była jego niesamowita umiejętność superlekkiej gry. Jego palce często wydawały się być tak lekkie i giętkie jak płatki kwiatów wiśni na lekkim letnim wietrze. Nie ma u niego przytłaczającego dynamizmu (mimo że słuchacz dostrzega jego siłę), ale za to jest coś specjalnego - kontrola nad niezwykle miękkimi pasażami. Czasami niektóre frazy wydawały się tak ciche, że nie można było sobie wyobrazić, aby kolejna była jeszcze bardziej wyciszona. Pomimo to Blechacz zademonstrował swoją zdolność prawie niesłyszalnej gry przy jednoczesnym zachowaniu treści muzyki. Zupełnie tak jak Chopin, Blechacz bardziej dba o podkreślenie magii, bardziej delikatnego spektrum dynamiki niż „rozsadzenie” naszych uszu ostrymi i krzykliwymi dźwiękami.

(…) Sonata c-moll Szymanowskiego wydawała się idealnie pasować po utworze Debussy'ego. Była to zapowiedź drugiej części programu wypełnionej utworami Chopina. Zainspirowane jednakowo twórczością Chopina i impresjonizmem, dzieła Szymanowskiego wydają się uwydatniać to, co najlepsze u Blechacza. Mimo, że ta Sonata jest znacznie bardziej wzniosła i złożona niż pozostałe utwory programu, Blechacz zdołał zrobić z niej spójne i satysfakcjonujące dzieło. Chociaż melancholia i mrok Sonaty Szymanowskiego zostały przepięknie oddane przez Blechacza, zwłaszcza w wolniejszych częściach i sekcjach, już od pierwszych nut pierwszej części palce pianisty zdawały się znakomicie podkreślać blask i urok utworu. Druga część brzmiała niczym słodkie wspomnienie preludium Chopina. Błyskawicznie zapadający w pamięć Menuet z trzeciej części był łykiem świeżego powietrza zagranym przez Blechacza bez jakiegokolwiek wysiłku. Finałowa część była godna uwagi ze względu na swoją złożoność (z dobrze przeprowadzoną trzygłosową fugą), w imponujący sposób kończąca pierwszą połowę programu pełnym akordem C-dur.

(…) Mocno oczekiwana Ballada Chopina nr 1 otworzyła drugą część programu. Na uwagę zasługuje fakt, że z niespotykaną umiejętnością swobodnego kreowania czasu, przedstawił pierwsze strony obu Ballad Chopina. Trudno by znaleźć kogoś, kto jeszcze lepiej zinterpretowałby nastrój wyrażony na pierwszej stronie utworów. Blechacz wie, że kluczową cechą ballady jest znalezienie właściwej barwy melodii, dzięki czemu wspaniale udało mu się osiągnąć wzmagającą się śpiewność utworu.

(…) utwór ten eksplodował pełną siłą, co pokazało jego bezgraniczne uniesienie. Następnie zostały zaprezentowane dwa Polonezy op. 26 i Mazurki op. 41. W polonezach Blechacz pokazał swoją bardziej gwałtowną naturę, i chociaż jego prezentacje były bardzo ekspresyjne, nie były one w najmniejszym stopniu wymuszone. Oprócz tego udało mu się pokazać bardziej łagodną i spokojniejszą stronę tych utworów. Mazurki były kolejnym „gwoździem programu” całego recitalu, wyróżniając się genialnym użyciem swobody i rubato (jednocześnie pozostając wiernym temu, co stworzył kompozytor). Bardzo trudno byłoby znaleźć kogoś, kto potrafiłby lepiej niż Blechacz i po mistrzowsku wydobyć bardzo polskie cechy charakterystyczne tych mazurków. Na swój wielki finał pianista przygotował bardzo wzburzoną interpretację Ballady nr 2 Chopina. Po pierwszych kilku chwilach błogości i lekkości, jakie dostarczyła pierwsza strona, publiczność znowu została wciągnięta do jednej z najbardziej szalejących burz w muzyce, jakie kiedykolwiek stworzył kompozytor. W tym miejscu technika Blechacza była imponująca, a utwór wydawał się sięgać jeszcze dalej niż Ballada nr 1. To było doskonałe zakończenie recitalu.

Bisy były nieuniknione. Pierwszym z nich była bardzo subtelna i wysublimowana interpretacja pośmiertnego Nokturnu cis-moll Chopin, który wprawił publiczność w jeszcze większą melancholię. Kiedy Blechacz znowu usiadł i zagrał wyjątkowo swobodną i radosną trzecią część wczesnej Sonaty nr 2 Beethovena, słuchacze byli urzeczeni. Rafał Blechacz nigdy nie przestanie zadowalać publiczności.

(…) Nigdy jeszcze nie zawiódł słuchaczy brakiem przypomnienia, co to jest prawdziwy kunszt i będzie on nadal inspirował młodych pianistów.
 

/San Francisco 22 lutego 2011, Peninsula Reviews - Theodora Martin/