Media_

×

Filozofia Blechacza.

bl_250px.jpgFilozofia Blechacza

Jacek Hawryluk: Twoją dyskografię chopinowską rozpoczęły preludia, potem słuchaliśmy koncertów, teraz ukazują się polonezy. Masz konkretny plan, według którego poruszasz się w katalogu utworów Chopina?
Rafał Blechacz: Płyta z polonezami jest naturalną konsekwencją pracy nad tym repertuarem. Miałem je gotowe do nagrania już dużo wcześniej. W marcu ubiegłego roku powiedziałem sobie: „Nagram Polonezy op. 26, op. 40 i te trzy wielkie, ostatnie: fis-moll, As-dur i Poloneza-Fantazję”. Odkładanie tego projektu nie miało sensu. Pamiętam, że „Poloneza-Fantazję” grałem w 2006 r. na pierwszym tournée po Japonii. Dałem wtedy 12 recitali i na każdym go wykonywałem. Już wtedy miałem poczucie, że z koncertu na koncert „przybliżam się” do tego utworu. Później podobnie stało się z pozostałymi.

Gdzie powstało nagranie?
- W Hamburgu, w tym samym studiu, w którym nagrałem „Preludia” Chopina, a potem płytę z utworami Debussy’ego i Szymanowskiego. Te same warunki, ta sama ekipa. I wspaniały fortepian – koncertowy Steinway model D, idealny do polonezów Chopina.
To było moje szóste wejście do studia nagraniowego, licząc płytę zarejestrowaną jeszcze przed Konkursem Chopinowskim. Ważne jest prezentowanie materiału na koncertach - bo nie jest komfortowo wchodzić do studia z utworem, którego nigdy nie grało się na estradzie. Powiem więcej, to konieczny warunek, by interpretacja był swobodna. Na pewnym etapie pracy nad polonezami zdałem sobie sprawę, jak dużą swobodę wykonawczą dają artyście, i to w różnych elementach, te kompozycje.

Uchwycenie powagi tańca, jego idiomu to najważniejsze zadanie dla pianisty wykonującego polonezy. Ale co było najtrudniejsze?
- Gdy zapadła decyzja o rejestracji, trudności nagle zniknęły, czułem się już na siłach, by podjąć się nagrania. Ale pamiętam, że w fazie przygotowania miałem problemy z oddaniem mrocznego charakteru polonezów es-moll i c-moll. Jak zinterpretować tę ciemność i grozę, którą Chopin osiąga, używając niskich rejestrów? Zagranie pianissimo odpowiednich akordów nie wystarczy. Kombinowałem z pedalizacją, ale nie tędy droga. Później przyszło oświecenie, że trzeba myśleć harmonicznie.

W pamiętnym dla ciebie Konkursie Chopinowskim w 2005 r. otrzymałeś także nagrodę specjalną za najlepsze wykonanie poloneza. Dziś, wydaje mi się, jesteś już na innym etapie...
- To naturalne, że pianista, który wykonuje te same utwory - na przestrzeni kilku lat, w różnych warunkach koncertowych i na innych fortepianach - nabywa doświadczenia i odwagi.
Jeśli chodzi o Poloneza As-dur op. 53, tempo jest teraz minimalnie żwawsze, ale też zatrzymanie się na pierwszej wartości rytmicznej i uwypuklenie kulminacji robią lepsze wrażenie. Przez to dźwięk jest szlachetniejszy. Może mam większą swobodę w części oktawowej? Tutaj zdecydowałem się na duże rubato.
Jednak zbytnie analizowanie tego, co było kiedyś, nie ma większego sensu.

Chopin w jednym z listów do rodziny w grudniu 1845 r. pisał: „Teraz chciałbym skończyć Sonatę z wiolonczelą, Barkarolę i coś jeszcze, co nie wiem, jak nazwę, ale wątpię, żebym miał czas, bo się rwetes zaczyna”. To „coś jeszcze” to Polonez-Fantazja, utwór, który sprawiał wiele kłopotu muzykologom, o pianistach nie wspominając. Jaki był twój klucz do niego?
- To niesamowity utwór. Już we wstępnej fazie pracy miałem wręcz momenty, gdy łzy napływały mi do oczu - tyle tu gorzkiego żalu, cierpienia, napięcia. I tej polonezowej strojności, zwłaszcza w pierwszej fazie utworu, kiedy Chopin prezentuje typowy rytm i melodie na podstawie tego rytmu.
Wkrótce po tournée po Japonii odszedłem od jego wykonywania, ale nie przestałem o nim myśleć. Wróciłem do niego w 2010 r. i kończyłem nim prawie każdy recital. Po takiej kompozycji ma się problem, co zagrać na bis, bo moim zdaniem po ostatnim akordzie Poloneza-Fantazji nie powinno się niczego dodawać. Czasami więc decydowałem się na Mazurek a-moll op. 17. Może jakieś preludium chorałowe Bacha by pasowało?
W zasadzie należałoby nagrać na jednym krążku sześć polonezów, a na drugim tylko Poloneza-Fantazję. To zobrazowałoby znaczenie tej kompozycji, bo jest to utwór odrębny, trudno porównać go nie tylko z pozostałymi polonezami, ale też z innymi utworami Chopina. To jest metafizyczny poemat o cierpieniu. Jest tam takie specyficznie miejsce, po odcinku chorałowym, pełne tęsknoty i depresji. I nagle pojawia się pauza z fermatą, która symbolizuje dla mnie śmierć. Po pauzie następuje jakiś gorzki żal, absolutna rezygnacja i niemożliwość powrotu do tego, co było wcześniej. Finał zaś jest apoteozą ostatecznego zwycięstwa. A zatem przez cierpienie do zwycięstwa. Dużo tu metafizyki.
A może przez to, że zajmuje się trochę filozofią, taka interpretacja jest mi bliska? Może jest w tym utworze dotknięcie tajemnicy bytu, bo przecież cierpienie - fizyczne i duchowe - jest wpisane w nasze życie? Cierpienie jest jak brama, przez którą odchodzimy z tego świata. Dla mnie Chopin pozostawił w tym utworze swój testament.

Polonez-Fantazja wieńczy płytę z wielkimi polonezami Chopina. A czy grywasz jeszcze te pierwsze, dziecięce polonezy?
- Miałem z nimi przyjemne epizody właśnie w dzieciństwie i jako nastolatek. Trzy pierwsze oraz te późniejsze – gis-moll i b-moll – zarejestrowałem dla TVP w Żelazowej Woli. To było w 1999 r., w Roku Chopinowskim. To doświadczenie na pewno wpłynęło na moje dalsze rozumienie logiki poloneza jako formy tanecznej. Ale wiele dała mi znajomość historii Polski, tekstów Mickiewicza i Sienkiewicza. I czytanie Norwida. To on tak mówił o polonezie: że dla nas, Polaków, wartość powagi rytmu poloneza jest tym, czym dla Greków – jeśli chodzi o rozwój pieśni – pozostaje epopeja.

Czy masz ulubione nagrania polonezów?
- Nie analizowałem innych nagrań, nie słuchałem tak bardzo. A już w ogóle nie słuchałem, gdy zapadła decyzja o nagraniu. Oczywiście od dziecka pamiętam interpretacje Artura Rubinsteina, i to z różnych okresów. Niektóre jego nagrania są bardzo żywe, energiczne, ale nigdy nie miałem wrażenia, że to nie jest polonez. To wielka sztuka znaleźć swobodę interpretacji, nie tracąc nic ze specyfiki utworu.

Czy teraz, gdy płyta już się ukazała, zamykasz nuty polonezów i skupiasz się na innych utworach? Czy będą wracać podczas koncertów?
- Nie zamykam op. 40, bo na niektórych recitalach, jeszcze w tym sezonie, będę prezentował polonezy A-dur i c-moll. Jest to opus nieco mniej grywany. Ale muszę powiedzieć, że polonezy właściwie nie pojawiają się w europejskich sal koncertowych. Na koncertach będę też grał III Scherzo Chopina, III Partitę Bacha, wczesną Sonatę Beethovena D-dur op. 10 nr 3. A jeśli chodzi o występy z orkiestrą, to teraz króluje Koncert Roberta Schumanna.

Czyli na kolejnej płycie Schumann?
- Nie, przynajmniej nie teraz. Plany fonograficzne są inne. Mogę powiedzieć, że mam zaplanowane dwa kolejne projekty. Pierwszy, solowy, jest już właściwie ustalony we wszystkich szczegółach. Drugi, orkiestrowy, w 70 proc. – jest już orkiestra, dyrygent, repertuar. Jeszcze tylko szukamy dat.

A co z twoimi studiami?
- Nadal studiuję filozofię. Ostatnio zajmowałem się polonezami, mazurkami i walcami w kontekście rozważań o swobodzie w interpretacji dzieła sztuki. Zamierzam zakończyć studia przed kolejnym Konkursem Chopinowskim, w październiku 2015 r. Teraz piszę pracę. Mam też na koncie artykuł, który zostanie opublikowany w „Ruchu Filozoficznym” - dotyczy m.in. logiki dzieła muzycznego oraz jej znaczenia w jego interpretacji.

Masz jeszcze czas na coś poza muzyką i filozofią?
- Na krótkie wakacje - tydzień w październiku, po tournée w Stanach Zjednoczonych. Mam tam krewnych, którzy mieszkają w Princeton. Mają też dom na Florydzie, mają fortepian, więc warunki są idealne. Bo już w listopadzie zaczynam koncertem w mojej ulubionej sali w Concertgebouw w Amsterdamie. Potem zagram m.in. w Hiszpanii i we Włoszech, a w grudniu jadę na cztery koncerty w Japonii. W Polsce wystąpię w przyszłym roku.

/Gazeta Wyborcza 18.09.2013 – Jacek Hawryluk/
Zdjęcie: Felix Broede / Deutsche Grammophon